czwartek, 4 kwietnia 2019

W słuchawkach #22

Baranovski  Luźno. Wciąż pamiętam, jakie wrażenie wywarł na mnie ten numer, gdy pierwszy raz na niego wpadłam. Wydawałoby się, że równie energetycznych i uśmiechniętych kawałków można znaleźć na pęczki, ale Luźno swoim właśnie luzem czaruje jak mało co. Porcja świetnego, chwytliwego popu urozmaiconego o lekko funkowe zagrywki.



Ania Dąbrowska  Charlie, Charlie. Kilka lat wstecz bardzo zachwycałam się piosenką Ani Dąbrowskiej i teraz, po długiej przerwie, robi ona na mnie podobne wrażenie. Uwielbiam niespieszny, podszyty smutkiem rytm i pełen zawodu, krzywdy, rozżalony wokal. Zaryzykuję stwierdzenie, że to najlepsza (a przynajmniej moja ulubiona) kompozycja w dotychczasowym dorobku artystyki.


Natalia Przybysz  Nazywam się Niebo. Wraz z pierwszymi cieplejszymi promieniami słońca w moich słuchawkach na dobre rozgościł się utwór Natalii Przybysz. Niewiele piosenek jest w stanie wywołać u mnie tyle pogody ducha i uśmiechu, co Nazywam się Niebo. Nie da się przejść obojętnie obok takiej ilości ciepła oraz lekkości zamkniętych w kilku minutach.



MØ  Beautiful Wreck. Kolejny wyluzowany, sielski numer w dzisiejszym zestawieniu. Zapałałam do Beautiful Wreck sympatią całkiem niedawno, ale niemal od razu. Przestrzenna, beztroska melodia bezbłędnie brzmi z zachrypniętym głosem MØ; zdaje się, że całokształt będzie się rewelacyjnie komponował z letnimi zachodami słońca.



Vök  Spend The Love. Ta islandzka formacja długo stanowiła dla mnie zagadkę. Wiele o niej słyszałam, ale nigdy szczególnie nie ciągnęło mnie, by zapoznać się z ich dyskografią. Ale stało się, posłuchałam co nieco. Najnowszy album grupy, In The Dark, przemawia do mnie w całości, jednak najbardziej polubiłam taneczne, głębokie Spend The Love, które bardzo przyjemnie buja.



Calvin Harris ft. Sam Smith & Jessie Reyez  Promises. Byłam zaskoczona, gdy dowiedziałam się, że za singlem Promises stoi Calvin Harris, którego twory kojarzą mi się z nudną i bezmyślną rąbanką. Tymczasem piosenka jest mocno osadzona w klimacie lat 70., co jest bardzo udanym zabiegiem. W połączeniu z charakterystycznym wokalem Sama Smitha Promises jest naprawdę przyjemne.



Billie Eilish – bad guy. Tak jak zmęczona jestem wszechobecnością Ariany Grande, tak powoli zaczynam mieć dość hype'u na Billie Eilish. Odrzuca mnie jej postać i poza, którą przybrała. Niemniej debiut jej jest całkiem niezły; zostało mi w pamięci kilka pozycji, przede wszystkim ciekawe, mroczne bad guy, kojarzące się nieco z Lorde.

6 komentarzy:

  1. Fajnie widzieć MO.Zdążyłam już zapomnieć, że wydała w 2018 nową płytę, a z tego co pamiętam, robiła niezłe wrażenie.
    Te starsze kawałki Ani są o niebo lepsze od nowych :/

    Nowy wpis na https://the-rockferry.pl/

    OdpowiedzUsuń
  2. Chętnie wracam do "bad guy" i "Promises". Znowu przypomniałaś mi, że miałam przesłuchać ostatni album MØ...
    U mnie nowy wpis, zapraszam i pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. "Zbiór" i "Luźno" zapowiadają ciekawy album Wojtka Baranowskiego. A co do Billie, zapraszam na recenzję jej albumu :)

    https://scarlett95songs.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Promises nie da się uniknąć,ciągle grają w radiu ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. "Luźno" jakoś za bardzo kojarzy mi się z Mrozem, ale to oczywiście nie zarzut, tylko skojarzenie ;) Natomiast Billie Eilish mnie męczy, choc też muszę przyznać, że "bad guy" jest całkiem spoko :)

    Zapraszam na nowy wpis i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń