
Od kilku lat należą do czołówki twórców polskiej sceny
elektronicznej. Xxanaxx, duet składający się z Klaudii Szafrańskiej oraz
Michała Wasilewskiego, zachwycił swoimi chilloutowymi, spokojnymi kompozycjami.
Poprzednie dwa albumy zyskały spore uznanie, teraz artyści prezentują trzeci
krążek – Gradient. Jak zawsze przy powrocie, pojawiają się wątpliwości i
pytania względem jakości tej płyty, ale czas je rozwiać.
Xxanaxx poznałam tuż przed premierą ich debiutanckiego
krążka. Supportowali bowiem duet Hurts przed występem na warszawskim Torwarze w
2013 roku. Wówczas muzyka polskiego duetu nie do końca przypadła mi do gustu –
być może byłam zbyt podekscytowana występem Brytyjczyków – jednak po powrocie
do domu i dokładnym przesłuchaniu epki zatytułowanej po prostu xxanaxx,
pomyślałam sobie: „Hej, ale to jest dobre!”.
Tak więc z wypiekami czekałam najpierw na Triangles, później
na FWRD, teraz na Gradient. Oczekiwanie na ten ostatni umilały mi co jakiś czas
ujawniane karty w postaci utworów takich, jak na przykład Ciepło, Kły, Mniej
czy Bardzo bardzo. W sumie przed oficjalną premierą trzeciego krążka
usłyszeliśmy sześć z czternastu kompozycji. Co prawda nie lubię podobnych
sytuacji, gdy podczas pierwszego odsłuchu znam niemal połowę piosenek, niemniej
ujawniane powoli kompozycje zaostrzały mój apetyt i utwierdzały w przekonaniu,
że Gradient będzie udanym krążkiem.
I tak właśnie jest. Wyraźnie słychać rozwój muzyków oraz ich
chęć eksperymentowania. Konsekwentnie trzymają się wybranej przez siebie
stylistyki, ale nie boją się jej urozmaicać. Kawałki, choć spójne i często
zbudowane na podobnym schemacie: stonowane zwrotki kontra mocne refreny, nie
sprawiają wrażenia „ale to już było”. Jest różnorodnie. Klimaty zgrabnie
mieszają się ze sobą – taneczność, intymność, duszność, przestrzeń i noc –
wszystko to brzmi fantastycznie, zwłaszcza w połączeniu z delikatnym,
dziewczęcym wokalem Klaudii.
Zaskoczył mnie fakt, że Gradient jest wydawnictwem
dwupłytowym, jednak koncepcja, aby piosenki łączyły się ze sobą niczym nomen
omen gradient jest oryginalnym zamysłem i w takim wypadku dwa krążki mają sens.
Zwłaszcza że utwory zawarte w poszczególnych częściach rzeczywiście różnią się
i przenikają nawzajem. Pierwsza część Gradientu jest bardziej chilloutowa,
więcej tutaj luzu i odprężenia; Gradient II z kolei to już żywsze rytmy, więcej
zabawy dźwiękiem, a nawet goście – Ras w Mniej oraz Quebonafide w Kłach.
Ważnym aspektem Gradientu są teksty. Tylko jeden z nich,
Leftover, napisany jest po angielsku; reszcie utworów towarzyszą polskojęzyczne
wersy. Ogromnie mnie to cieszy, nie tylko dlatego, że po prostu wolę słyszeć
Klaudię śpiewającą po polsku, ale też z tego względu, że warstwa liryczna na
Gradiencie jest o niebo lepsza niż na poprzednich krążkach. Odnoszę wrażenie,
że zrezygnowanie z licznych metafor i postawienie na prosty przekaz dodają
uroku oraz autentyczności. I całość zwyczajnie brzmi lepiej.
Poziom nagrań jest raczej wyrównany. Wszystkie są dobre, ale
znajdziemy tutaj zarówno te z efektem wow, jak i te, które na dobrą sprawę są
zbędne. Zacznijmy może od tych drugich. Większego wrażenia nie robią na mnie
Miliony planet, tytułowy Gradient oraz Na chwilę. Technicznie to udane kawałki,
nie można się za bardzo czepiać, ale równie dobrze mogłoby ich nie być.
Wrażenie zbyteczności ratują kawałki takie, jak Styropian – nie wiem, ile razy
zapętliłam ten numer, jest po prostu rewelacyjny; bujające, rytmiczne i
tajemnicze Nie wrócisz; charakterystyczne, nośne Ciepło oraz groźne i
enigmatyczne Kły.
W moim przekonaniu Gradient nie jest krążkiem idealnym, ale
w żadnym stopniu mnie nie zawiódł. Warto dać mu szansę, bo ma w sobie sporo
perełek godnych uznania. Dodam jeszcze, że cieszy mnie nieustanna pomysłowość duetu
oraz ich pragnienie rozwoju i szukania nowych muzycznych rozwiązań. Należą się
życzenia oby tak dalej, ale póki co nie ma się gdzie spieszyć – Klaudia i
Michał odwalili kawał dobrej roboty, którą trzeba teraz docenić i się nią
cieszyć, bo zdecydowanie jest czym.
★★★★★★★☆☆☆
po-słuchaj: Styropian, Nie wrócisz, Ciepło, Kły
Nie znałam jej
OdpowiedzUsuńNo właśnie mam na odwrót. Chyba wolę ten duet w wydaniu po angielsku, bo jakoś najbardziej z nowej płyty spodobał mi się na razie tylko "Leftover". Ale obiecuję, że się jeszcze przysłucham :)
OdpowiedzUsuńPozdrowienia & miłego weekendu!! :D
Mam dokładnie to samo przemyślenie. Na początku, jak wychodziły te single (Surferzy, Kły) chwaliłam pójście w j. polski, ale cała płyta mnie niestety zawiodła. Mam wrażenie, że te utwory są o niczym. No i jest ich zdecydowanie za dużo. To raczej materiał na 2 krążki.
UsuńNowa recenzja na the-rockferry.pl
Niestety trochę zawiodła mnie ta płyta, spodziewałam się czegoś lepszego:) Ale nie jest źle!
OdpowiedzUsuńOjj, bardzo lubię Kły <3
OdpowiedzUsuńNowy post, zapraszam
https://scarlett95songs.blogspot.com/