Na początku czerwca minęły trzy lata, odkąd istnieje po-słuchaj (wcześniej pod inną nazwą). Postanowiłam więc – z pewnym poślizgiem – uczcić tę okazję, prezentując Wam moje trzy płyty, moje trzy piosenki oraz moich troje artystów. Moje w takim znaczeniu, że każdy z nich wywarł na mnie ogromne wrażenie; takie, które utrzymuje się po dziś dzień, choć minęły lata, odkąd pierwszy raz ich posłuchałam. Moje w tym sensie, że wpłynęły na mnie, na mój gust muzyczny i przyczyniły się do powstania tego miejsca.
To rzecz jasna nie wszystkie płyty, nie wszystkie piosenki, nie wszyscy artyści, których darzę wielkim uczuciem i też sentymentem. To zaledwie skrawek z bardzo długiej listy, której skrupulatne przedstawienie zajęłoby mi bardzo dużo czasu. Zastanawiam się, czy nie przekształcić tego pojedynczego wpisu w stały cykl, ale to wyjdzie z czasem. Na tę chwilę zapraszam Was do przeczytania o zaledwie kilku albumach, piosenkach i twórcach, bez których nie wyobrażam sobie mojego muzycznego życia. (I nie tylko muzycznego). Rozstrzał gatunkowy jest ogromny, ale chyba nie powinno to nikogo dziwić.
Przy okazji dziękuję za każde odwiedziny i każdy komentarz. Gdyby nie Wasza aktywność, po-słuchaj nie obchodziłoby trzeciego jubileuszu!
T r z y p ł y t y



Lykke Li – I Never Learn (2014). Drugi krążek szwedzkiej artystki również był dla mnie swego rodzaju przełomem. Do tej pory pamiętam, z jakim oczarowaniem słuchałam piosenki otwierającej, czyli I Never Learn. Zawsze wracam do niej jesienią, bo według mnie idealnie do tej pory roku pasuje, choć nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego. W ogóle cały album jest mocno jesienny –chłodny, melancholijny, rozdzierający, pełen smutku. Nade wszystko jednak piękny. Niebanalność brzmień, wykorzystanie przeróżnych środków i wyjątkowy wokal sprawiły, że I Never Learn nadal potrafi olśnić mnie tak, jak za pierwszym razem. Ulubione: I Never Learn, Gunshot, Sleeping Alone
T r z y p i o s e n k i
Rezerwat – Zaopiekuj się mną (1987). Gdybym musiała wybrać tylko jedną piosenkę, której słuchałabym do końca życia, to byłoby to właśnie Zaopiekuj się mną. Paradoksalnie, nie wracam do tego utworu często – nawet nie dodałam go do mojej codziennej playlisty. A mimo to jest jednym z tych, których każdy dźwięk bardzo mocno na mnie działa. To taka piosenka, której nie potrafię słuchać przy codziennych czynnościach. Potrzebuję szczególnego momentu, by móc w całości poświęcić jej uwagę i w pełni dostrzec jej piękno. Utwór, można powiedzieć, dla mnie rytualny.
Alice Cooper – Poison (1989). Zanim usłyszałam oryginał, znałam cover techno grupy Groove Coverage, który, nie oszukujmy się, dobry nie jest. Ale dla siedmio-, ośmiolatki nie miało to znaczenia. Poźniej zasłyszałam gdzieś wykonanie Alice Cooper i przepadłam. Było to dawno temu i przypuszczam, że prawdopodobnie był to jeden z pierwszych mocniejszych utworów, które poznałam i które pokochałam. Wciąż nie zostaję obojętna na fenomenalne brzmienie tego kawałka i zawsze słucham go bardzo głośno. Inaczej znacznie traci na swojej mocy.
Organek – Mississippi w ogniu (2016). Tego też nie umiem słuchać cicho. Mój ukochany numer od Organka i nie zdziwię się, jeżeli żaden inny jego autorstwa go nie pobije. Myślę, że to, co najbardziej mnie urzeka w tym kawałku, to fantastycznie skonstruowany klimat, którego nie potrafię ująć słowami. Mogłabym wymieniać kolejne przymiotniki – tajemniczy, intymny itp., ale to wciąż nie byłby dokładny opis. Rozbraja mnie także gitarowa solówka oraz to, jak mistrzowsko brzmi ten numer na koncertach.
T r o j e a r t y s t ó w
Maanam. Towarzyszy mi od najmłodszych lat. Dosłownie. Odkąd sięgam pamięcią w moim domu często leciał Maanam. Przez lata znałam tylko najpopularniejsze nagrania zespołu, a od pewnego czasu stopniowo zagłębiam się w pełną dyskografię i zyskuję coraz więcej sympatii do tej muzyki. Wskazanie choćby cząstki moich ulubionych nagrań Maanamu jest niezwykle trudnym zadaniem, ponieważ wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie. Jakiś czas temu zrobiłam osobny wpis o moich faworytach – dzisiaj ta lista wyglądałaby nieco inaczej. Od pewnego czasu bez przerwy słucham Luciolli i Espana For Ever i dziwię się, jak wcześniej mogłam pomijać te kawałki.
Lao Che. Osoby regularnie odwiedzające to miejsce zapewne wiedzą, że Lao Che są wyjątkowo bliscy mojemu sercu. Wszystko zaczęło się jakieś 5-6 lat temu, gdy najpierw usłyszałam w Trójkowym Polskim Topie Wszech Czasów piosenkę Hydropiekłowstąpienie, a jakiś czas później –również w Trójce – utwór Tu. Zachwyciłam się obiema kompozycjami i ten zachwyt pozostał, choć znacznie mocniejszy. Znam na pamięć każdy z siedmiu studyjnych albumów i nie ma na nich piosenki, która by mi się nie podobała, co jest niesłychaną rzadkością. Nie bez przyczyny poświęciłam swój licencjat właśnie twórczości tego zespołu :)
KRÓL. Także dzięki Trójce poznałam KRÓLA. Nie jestem pewna, w jakich dokładnie okolicznościach, ale chyba była to piosenka Zaklęcie, która z miejsca podbiła moje serce swoistym nastrojem, oryginalnym tekstem i zapachem muzyki lat 80.. Istotnie, początkowo myślałam, że jest to jakaś zaginiona piosenka z tamtej dekady. Nic bardziej mylnego. Zaklęcie powstało w 2015 roku i nieustannie wywołuje u mnie dreszcze. I choć Wij, z której omawiana kompozycja pochodzi, jest moim ulubionym albumem KRÓLA, to wszystkie inne płyty są znakomite. Każda na swój sposób, ale niezmiennie stoją na bardzo wysokim poziomie.
Spóźnione, ale szczere - 100 lat :)
OdpowiedzUsuńJa jakiś czas temu wróciłam do tej płyty Lykke i stwierdziłam, że jest naprawdę dobra. Bez względu na humor, w jakim się jest, gdy się tego słucha - gdy człowiek smutny, to Lykke zdołuje jeszcze bardziej; a jak wesoły, to zaraz jakoś tak ponuro się robi.
Nowy wpis na the-rockferry.pl
Poison lubię :) Wszystkiego dobrego :)
OdpowiedzUsuńSto lat!
OdpowiedzUsuńNie będę ukrywać, że najbliższy mojemu sercu jest Maanam, ale też sympatią darzę "Zaopiekuj się mną" i "Mississipi w ogniu". Do Lao Che, Hurts czy Lykke Li wciąż się przekonuję. ;)
U mnie nowy wpis, zapraszam i pozdrawiam.
Wszystkiego najlepszego!! :)
OdpowiedzUsuńCo do Twoich wyborów - płyty dwie na trzy (nie przepadam za Kultem aż tak bardzo), z piosenek zdecydowanie Organek, a z artystów Maanam (wiadomo), ale też - o dziwo - Król ;) Ciągle pamiętam jak chciałaś, żebym zrecenzował jego album i mi to strasznie szło, ale teraz, dzisiaj, "Zaklęcie" całkiem mi przypadło do gustu :)
Pozdrawiam i zapraszam na nowy wpis :)