wtorek, 6 lutego 2018

Stereotyp w muzyce, czyli patrzenie na utwór przez pryzmat artysty. Felieton

Ostatnio wysłałam mojej znajomej zrzut ekranu ze Spotify, żeby pokazać jej, czego właśnie słucham. Napisała coś w stylu „nie wierzę, że tego słuchasz”. Zapytałam, dlaczego. Odpowiedziała: „bo to piosenka »tu padło nazwisko wykonawcy«”. Wciąż nie rozumiałam jej reakcji. Bo tak naprawdę co to za znaczenie, kto wykonuje piosenkę, którą lubię? Czy wykonawca nie cieszący się zbyt dobrą opinią społeczeństwa (bo o takiego chodziło) nie może nagrać czegoś, co mogłoby się spodobać? Dało mi to do myślenia – czy naprawdę uznajemy dany utwór za godny odtwarzania/zainteresowania tylko ze względu na to, kto go wykonuje? I na odwrót: czy rzeczywiście odrzucamy konkretny numer jedynie przez wykonującego go artystę? Jakby się nad tym zastanowić chwilę dłużej, często rzeczywiście tak jest. Stereotyp w muzyce wciąż funkcjonuje i ku mojemu niezadowoleniu – ma się całkiem dobrze.

Podobną kwestię rozważali już Paranienormalni w jednym ze swoich skeczy (do zobaczenia tutaj, od 8:06). Robert Motyka powiedział: „to, jak patrzymy na ten numer [Ona tańczy dla mnie], jest uzależnione od tego, kto go wykonuje”, a Igor Kwiatkowski zaśpiewał tę właśnie piosenkę, stylizując ją na różnych artystów: na Nergala, Krzysztofa Krawczyka, Jerzego Połomskiego, Krzysztofa Cugowskiego i... Michaela Jacksona (!). Efekt? Rewelacyjny. Utwór przearanżowany na style konkretnych wykonawców, nie discopolowych, zdecydowanie zyskał. I zasadniczo, gdyby autorem Ona tańczy dla mnie byłby Jerzy Połomski, słuchałabym tego z przyjemnością. Jeszcze jednym świetnym przykładem jest cover CeZika, który przearanżował wspomniany hit z disco polo na jazz i wyszło coś naprawdę godnego uwagi:


Wyłania się z tego raczej jednoznaczny wniosek: zwykle patrzymy stereotypowo i oceniamy daną piosenkę według nie tych kategorii, według których powinniśmy. I nie, nie mam na myśli tego, żebyśmy teraz wszyscy przerzucili się na disco polo, bo nie w tym rzecz. Takie zjawisko ma swoje miejsce także w innych gatunkach. Bardzo często spotykałam się z tekstami typu „skoro to jest »nazwisko wykonawcy«, to musi być słabe”, „polska muzyka jest beznadziejna”*, „hahaha, jak możesz tego słuchać?!”. Najzabawniejsze jest to, że zazwyczaj mówią to ludzie bez uprzedniego wysłuchania danego utworu czy też albumu. Kolejny przykład z autopsji: pochwaliłam przy moich znajomych najnowszą płytę Mroza, na co usłyszałam kilka prześmiewczych komentarzy. Zapytani o to, czy słuchali tego krążka, zaprzeczyli. Więc skąd mogą wiedzieć, że jest zły (co przecież też jest bardzo względnym pojęciem)? To, że jakiś artysta popełnił kilka słabszych numerów nie oznacza automatycznie, że każdy kolejny będzie równie okropny. 

W karierze zdecydowanej większości twórców pojawiały się wzloty i upadki – utwory tragiczne i fenomenalne. To, że dany artysta został zapamiętany dzięki jednej dennej (w ogólnym mniemaniu) kompozycji nie oznacza, że nie może już nagrać niczego dobrego. Weźmy takiego Justina Biebera. Tak, właśnie jego. Dał się zapamiętać dzięki takim koszmarkom jak Baby czy One Time i to właśnie z nimi był, jest i zapewne przez większość społeczeństwa będzie utożsamiany. Jednak Kanadyjczyk dojrzał i nagrał porządną płytę Purpose, utrzymaną w klimacie dance-popu, r&b i tropical, skąd pochodzą bardzo dobre single Sorry czy Love Yourself. Kolejnym przykładem jest boysband One Direction. Ich początki nie były najwyższych lotów, ale z każdym albumem było coraz lepiej. Kilka z ich ostatnich utworów jest naprawdę udanych, np. Drag Me Down, Midnight Memories czy Perfect. Nie będę zaprzeczać – swego czasu bardzo katowałam numer ostatni z wymienionych. I nie, nie wstydzę się tego!


No właśnie – wstyd. Można by wymienić szereg wykonawców, których „wstyd” słuchać i się do tego głośno przyznawać. Czy powinniśmy zatem przestać słuchać tego, co nam się podoba tylko dlatego, że autorem danego numeru jest niekoniecznie lubiana osoba? Przecież to brzmi absurdalnie. Weźmy takiego Mr Worldwide, szerzej znanego jako Pitbull. Bez problemu można by znaleźć komentarze, mówiąc delikatnie, wyśmiewające, ale idzie znaleźć w jego dorobku takie utwory, które są naprawdę przyzwoite (zresztą w twórczości zdecydowanej większości artystów można takie wytypować). Przykład? Wskazałabym We Are One czy Give Me Everything. Wiadomo, że nie każdemu przypadną one do gustu, ale siląc się na obiektywizm, te utwory to imprezowy dance pop na wysokim poziomie. Nie bez powodu biją rekordy popularności (obie piosenki w serwisie YouTube mają ponad 600 mln odtworzeń). I teraz – czy jeśli powiem, że podoba mi się piosenka Pitbulla, to powinnam zostać zlinczowana? W końcu podoba mi się sama piosenka, a nie wykonawca. Myślę, że gdyby śpiewał ją ktoś inny, podobałaby mi się tak samo, albo, kto wie, może nawet bardziej.

Ponadto – często słuchamy przypałowego kawałka nie dlatego, że jego przesłanie, muzyka i głos przemawiają do nas jak nic innego, ale dlatego, że przypomina nam o czymś istotnym, przywołuje miłe wspomnienia, wywołuje uśmiech na twarzy. To są właśnie te guilty pleasures, których osobiście mam od groma i w których królują naprawdę przeróżni wykonawcy – na Modern Talking zaczynając, przez Danzela idąc, na Katy Perry kończąc. I w takim przypadku naprawdę mało obchodzi mnie to, kto tę piosenkę wykonuje.

I to też nie jest tak, że wytykam błędy społeczeństwa, a sama ich nie popełniam. Niejednokrotnie nie włączyłam jakiejś piosenki tudzież albumu tylko dlatego, że odrzucił mnie wykonawca. Co więcej, wciąż zdarzają się podobne momenty, jednak staram się je zminimalizować. Już kilka razy przekonałam się, że nie ma co kierować się stereotypami, tylko przełamywać się, próbować, eksperymentować. Jeżeli dany materiał nam się spodoba, jesteśmy na plusie; jeśli nie – przynajmniej będziemy mieć pewność, że to naprawdę nie nasza bajka. 

Często pojawia się pytanie „jak można (te)go słuchać?!” – a to na Facebooku, a to pod teledyskami na YouTube. Odpowiedź jest prosta: jeżeli się podoba, to się słucha, a nam nic do tego. A czy to, kto tę piosenkę wykonuje, ma jakiekolwiek znaczenie, jeżeli czerpiemy przyjemność ze słuchania? Moim zdaniem nie. Wszystko się sprowadza do tego, że gusta są różne i nie należy się z nimi kłócić (dyskutować można, ale nie kłócić!). Pamiętajmy, że muzyka powinna łączyć, a nie dzielić, a stereotypowe podejście może pozbawić nas wielu fantastycznych muzycznych wrażeń.

* Wciąż panuje powszechna opinia, że polska muzyka jest tragiczna. Często spotykam się z takim poglądem i dla mnie, jako wielbicielki polskich twórców, jest dość krzywdzący. Zastanawiałam się niejednokrotnie, skąd ten stereotyp się bierze. Chyba po prostu z braku zainteresowania mniej popularną muzyką, a także kojarzeniem polskich utworów głównie z tymi discopolowymi czy stricte komercyjnymi.

Tylko nie udawajcie, że nigdy nie słuchaliście tego dla przyjemności ;)

Jakie jest Wasze zdanie na ten temat?

6 komentarzy:

  1. Ale Danzela to ty szanuj!! :D
    Ciekawy tekst. Ostatnio ktoś skomentował nowy singiel Black Eyed Peas "Street Livin'": "Ale oni nie mogą nagrać dobrej piosenki!". No właśnie... Kiedyś też tak oceniałam utwory z góry, ale przecież pozory mylą. Zwykle puszczam sobie przynajmniej po kilka sekund piosenki i wtedy decyduję, czy warto poświęcić swoje cztery minuty, czy nie. Próbuję sobie przypomnieć, jakie utwory były dla mnie miłym zaskoczeniem i m.in. przychodzi mi do głowy "Pills N Potions" Nicki Minaj, które usłyszałam po raz pierwszy zaraz po premierze "Anacondy".
    U mnie nowy wpis, zapraszam i pozdrawiam.
    PS ładny szablon. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Staram się nie ulegać stereotypom, choć oczywiście nie jestem idealny. Weźmy na przykład taką Się, która wieki temu grała muzykę, którą kupowałem bez mgnienia okiem. Teraz zdarza jej się popełniać kicz, z racji tego, że tworzy muzykę również dla takich, a nie innych artystów. Więc nie słucham jej bałwochwalczo, tylko sobie dozuję, a jej "pomyłki" przyjmuję ze zrozumieniem :)

    A poza tym, świat byłby nudny bez guilty pleasures :) Niech żyją Eurythmics i Madonna ;)

    Pozdrowienia! :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Temat piosenkowych guilty pleasures jest mi bardzo bliski. Może i na co dzień preferuję ambitniejsze utwory, ale chętnie sięgam po takie "Starships" Minaj, "Work bitch" Britney czy "I kissed a girl" Katy Perry. Dobrze mi się kojarzą, przywołują miłe wspomnienia. Nie mam zamiaru się ich wstydzić.

    Nowy wpis na http://the-rockferry.pl

    OdpowiedzUsuń
  4. Też ostatnio popełniłem tekst o muzyce (mój pierwszy), w którym mówiłem o tym, że nie słuchamy polskiej muzyki i uważamy ją za złą, choć nawet jej nie słuchaliśmy. Mamy bardzo podobne poglądy. Ja jako głównego winowajcę dla pogardy dla rodzimego rynku muzycznego typuję radio, które w większości promuje chłam. Bez winy jesteśmy też sami my, którzy nie szukamy głębiej wśród wielu wykonawców, idąc po prostu za tym co popularne. A sama dobrze wiesz, że im głębiej w las, tym ciekawiej się robi. :)

    Trochę to przykre, że patrzymy tak stereotypowo na artystów, bo zamykamy sobie drogę do poznania nowych, ciekawych piosenek. Ale także oszczędzamy sobie niektórych rozczarowań. Nigdy nie wiadomo.

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny felieton! Na samym początku nawiązałaś do mojego ulubionego kabaretu i skeczu, który uwielbiam, a dalej czytało się jeszcze przyjemniej. Przyznam szczerze, że zdarzało mi się patrzeć na numery przez pryzmat artysty. Ostatnio jednak już tego nie robię. Jak się okazuje, dobra muzyka potrafi sprawić, że można zmienić nastawienie do danego artysty.
    P.S. Ja także, swego czasu, katowałam Perfect od 1D :)

    Nowy post, zapraszam
    http://scarlett95songs.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetny felieton.
    PS: Vanessa pojawi się w nowej produkcji- więcej w NN
    www.vanessaactress934767626.wordpress.com

    OdpowiedzUsuń