poniedziałek, 12 grudnia 2022

re-cenzja #97: Piotr Zioła – Wariat (2022)

Sześć lat temu Piotr Zioła zatrząsł polską sceną muzyczną za sprawą rewelacyjnego debiutanckiego krążka Revolving Door. Później słuch o nim zaginął, a jakiś czas temu podzielił się  dość niespodziewanie  nowymi piosenkami i zapowiedzią drugiego krążka o przekornym tytule Wariat. Nie ukrywam, że te wieści bardzo mnie ucieszyły, ponieważ pierwsza płyta Zioły towarzyszy mi po dziś dzień. Przed wciśnięciem play zastanawiałam się, co przyniesie mi Wariat  nie spodziewałam się dokładnej kopii Revolving Door, chociaż pewne podobieństwa między albumami można dostrzec. Przede wszystkim wysoką jakość prezentowanej muzyki.

Na albumie znajdziemy dziesięć kawałków, przy których pracowały same grube ryby polskiej muzyki. Na liście współtwórców tekstów bądź muzyki znajdziemy m.in. Bisza, Piotra Emade Waglewskiego i Justynę Święs. Sama obecność tych nazwisk sprawia, że możemy spodziewać się solidnej płyty, którą zapowiadały trzy utwory: Prąd, Błysk i Choć czuły gest tu radości niesie mniej, to krzywda nie rozlewa łez. Każdy z nich jest inny, niemniej wszystkie stanowiły po pierwsze świetny zwiastun całości, a po drugie  sprawiły, że z niecierpliwością czekałam na premierę Wariata.

Krążek ten nie jest może tak porywający jak jego poprzednik, jednak to wciąż jest bardzo solidne wydawnictwo. Stylowe, pełne emocji i barw, niejednoznaczne i przyciągające. Szczególną uwagę warto zwrócić na warstwy tekstowe  cechują się one szczerością i błyskotliwością, szybko zapadają w pamięć. Dominują polskojęzyczne kompozycje, ale zwolennicy języka angielskiego też znajdą coś dla siebie. Niektóre wersy naprawdę poruszają, zwłaszcza gdy wiemy, przez co Zioła przechodził podczas lat nieobecności na scenie. Ponadto Piotr zgrabnie żongluje emocjami  raz jest romantycznie, innym razem przekornie, a jeszcze kiedy indziej robi się poważnie. Zawsze jednak dominuje autentyczność. 

Podobnie jak w przypadku pierwszej płyty, Zioła płynnie łączy stare z nowym: przykurzony rock-blues w stylu vintage rewelacyjnie splata się z nowoczesnym, popowo-elektronicznym brzmieniem. Wokalista wytworzył swój własny styl, którego konsekwentnie się trzyma, ale nie można zarzucić mu nudy i powtarzalności. Świadczy o tym chociażby otwierający utwór Mama, który wywołuje u mnie lekkie poczucie niepokoju i dyskomfortu. Brzmi bowiem, jakby został stworzony na potrzeby jakiegoś starego, klimatycznego horroru. Podobnego dzieła Zioła jeszcze w swoich dokonaniach nie miał. Mimo że Mama to piosenka niezwykle ciekawa to nie wracam do niej często. Zdecydowanie bardziej wolę nieoczywisty Błysk z fantastycznie skonstruowanym klimatem tajemnicy, świetną gitarą elektryczną i genialnym refrenem. Poza nim do swoich ulubieńców zaliczam Checkmate, Prąd i Apollo. Pierwszy z nich to jedna z dwóch anglojęzycznych propozycji. Podoba mi się, jak leniwe, zmysłowe zwrotki kontrastują z żywszym, pełnym napięcia refrenem. Dominują tu perkusja i gitary, dzięki którym kawałek nabiera rockowego charakteru. Z kolei Prąd to już bardziej taneczna  choć nietypowo  piosenka o pogodnym i pozytywnym charakterze. Kojarzy mi się trochę z muzyką disco (taką przygaszoną, niewyraźną), choć i tutaj nie brakuje wyraźnych dźwięków gitar i bębnów. Apollo natomiast wyróżnia się nonszalancją, zadziornością i... pewnością siebie (Nie gonię pierwszych miejsc, dobrze się czuję na własnym). Uwielbiam też rytmiczny bridge pomiędzy zwrotką a refrenem. Warto dobrze wsłuchać się w tekst poruszającej Genevy, a także zapoznać się z utworem Choć czuły gest..., który jest chyba najbardziej poetyckim dotychczas dziełem Piotra (autorką tekstu jest Justyna Święs).

Podobnie jak sześć lat temu, gdy Piotr Zioła zaczynał swoją muzyczną przygodę z przytupem, tak i teraz powraca w wielkim stylu. Jego Wariat to wielowymiarowy świat, w którym chce się przebywać i chce się go poznawać. Mimo że bliżej mi do Revolving Door, to muszę przyznać, że okres posuchy w twórczości Piotra został nam, słuchaczom, dobrze zrekompensowany. Brakowało mi takiej stylistyki, do której przyzwyczaił nas artysta. Nade wszystko brakowało mi jego charakterystycznego, nieco zachrypniętego i ekspresyjnego wokalu, którego nie można pomylić z nikim innym.

po-słuchaj: Błysk, Apollo, Geneva

5 komentarzy:

  1. Kojarzę początki jego kariery te kilka lat temu :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Słuchałam do miesiąc temu i teraz niewiele z niego pamiętam oprócz tytułowego utworu i "Prądu". Pamiętam, że nie porwał mnie i podobał mi się mniej niż "Revolving Door".
    U mnie nowy wpis, zapraszam i pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Przesłuchałem pobieżnie, bo niekoniecznie trafia do mnie to brzmienie. Najbardziej chyba zapamiętałem "Błysk" i "Prąd". Blues-rock rzadko mnie chwyta za serce, wydaje mi się lekko przestarzały, ale na kolejnym albumie fajnie byłoby go usłyszeć w jakiejś brzmieniowej hybrydzie, gdzie ów blues-rock jest tylko punktem wyjścia. Myślę, że byłoby to ciekawe :)

    Wszystkiego dobrego na ten świąteczny czas :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PS. Zapraszam przy okazji na wpis do mnie :) Pozdrowienia!

      Usuń