
Minęło niewiele ponad rok od premiery so sad so sexy, a
Lykke Li kontynuuje flirt z nowoczesnym, elektronicznym brzmieniem – niedawno
światło dzienne ujrzała EPka still sad still sexy. Trochę kręciłam nosem na
informację o jej wydaniu. Odnoszę bowiem wrażenie, że zwykle takie projekty
nastawione są przede wszystkim na zysk, a to psuje nie tylko jakość
wydawnictwa, ale także jego odbiór. Ostatecznie muszę zwrócić honor i przyznać,
że still sad still sexy wcale nie jest takie znów najgorsze.
Początkowo poprzedniczka EPki sprawiała mi wiele frajdy i
często gościła na mojej playliście. Z biegiem czasu większość kompozycji poszła
w niepamięć, jedynie pojedyncze zagrzały miejsce na dłużej. Obawiam się nieco,
że z utworami z still sad still sexy będzie podobnie – zważywszy zwłaszcza na
fakt, że wśród sześciu kompozycji mamy tylko dwie premierowe. Pozostała część
to remiksy i nowe wersje znanych już piosenek: sex money feelings die, two
nights, so sad so sexy oraz deep end. Trochę słabo. Spodziewałam się jednak
większej pomysłowości po kimś takim, jak Lykke.
Zacznijmy od początku. Przy remiksie sex money feelings die
majstrowali Lil Baby oraz snowsa. I podobnie jak nie lubię pierwotnej wersji
utworu, tak ta przerobiona drażni mnie jeszcze bardziej. Podoba mi się jedynie
delikatnie podrasowany bit, ale wszystko inne niczym się nie wyróżnia. O ile
two nights wciąż uważam za jeden z najmocniejszych punktów na ostatnim
longplayu Lykke, tak wersja Skrillexa jest chaotyczna, przekombinowana i
zalatująca komerchą, a wstawka Ty Dolla $ign zupełnie niepotrzebna. So sad so
sexy oraz deep end w wersji alt przypadną do gustu osobom lubującym się w
minimalistycznych, delikatnych i lekko patetycznych kompozycjach. Ja raczej do
takich osób nie należę, ale trzeba przyznać, że te dwa wykony stanowią porządny
fundament EPki. W baby doves lubię przestrzenną, niespieszną melodię, tworzącą
rozmarzoną atmosferę. Naprawdę miło się zaskoczyłam, wsłuchawszy się w dźwięki
tej kompozycji. neon nie jest tak dobry, jak baby doves, ale też wiele nie
można mu zarzucić. Przyjemne są zwłaszcza wyluzowane i skromne zwrotki;
pulsujące refreny już aż tak mnie nie porywają.
Moje początkowe nastawienie nie współgra z ostateczną oceną,
na szczęście. Spodziewałam się minialbumu robionego na siłę i bez większego
przekonania, natomiast still sad still sexy – pomimo kilku istotnych
mankamentów – z całej sytuacji wychodzi obronną ręką i jest dobrym
uzupełnieniem ostatniego krążka artystki. Nie przypuszczam, abym non stop
zapętlała tę płytkę, ale z pewnością zapewnia ona w większości przyjemne
wrażenia.
★★★★★★☆☆☆☆
po-słuchaj: baby doves
Słuchałam i nawet mi się podobała ❤
OdpowiedzUsuńNaprawdę mi się spodobała:)
OdpowiedzUsuńCałkiem spoko. Nie żebym jakoś za tą płytką szalał, ale brzmi w porządku, tylko, że ja już chyba bym chciał od niej coś nowego ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam na nowy wpis :)
Muzyka Lykke Li mi nie podchodzi, także na razie odpuszczę sobie tę EP-kę.
OdpowiedzUsuńU mnie nowy wpis, zapraszam i pozdrawiam. :)