niedziela, 11 sierpnia 2019

re-cenzja #62: Of Monsters And Men – Fever Dream (2019)

Znalezione obrazy dla zapytania of monsters and men fever dream
Na nowy album islandzkiej grupy Of Monsters And Men przyszło nam czekać cztery lata. Poprzednik premierowego Fever Dream, Beneath The Skin, odniósł niemałe sukcesy nie tylko w Europie, ale także w Stanach Zjednoczonych. Mnie przekonał także do muzyki z nurtu indie, z którą wcześniej nie było mi szczególnie po drodze. A jednak doszło do takiego momentu, że przez cały ten czas niecierpliwie czekałam na trzecią płytę zespołu. Dziś Fever Dream jest już w naszych rękach. Pozostaje pytanie, czy warto było czekać.

Na krążku znajdziemy bezpieczną liczbę jedenastu utworów. Ich układ zbudowany jest na zasadzie kontrastu – spokojne kompozycje przeplatają się z tanecznymi kawałkami, dzięki czemu trudno poczuć w trakcie odsłuchu na przykład znudzenie. Choć szczerze przyznam, że pierwsze spotkanie z Fever Dream nie było dla mnie emocjonujące. Poszczególne piosenki wydawały mi się miałkie i wręcz banalne. Pierwsze koty za płoty, pomyślałam wówczas i odpaliłam krążek od nowa. I dobrze zrobiłam, bo każde kolejne spotkanie z albumem to rosnąca przyjemność.


Tracklistę otwiera pierwszy singiel promujący, czyli Alligator. Podoba mi się wyrazista gitara elektryczna, mocna perkusja i ogólny charakterny całokształt o rockowym zacięciu. Następne w kolejce jest delikatne, choć nieprzekonujące mnie niczym Ahay; dwa numery później wchodzimy we wspomnianą nastrojową sinusoidę, gdzie artyści na zmianę prezentują żwawe i stonowane kawałki. Dobry zabieg i dowód, że Of Monsters And Men brzmią porządnie w obydwu wersjach – choć nie ukrywam, że bardziej przemawia do mnie ta energiczna strona Fever Dream.

Do moich ulubionych momentów płyty zaliczam, poza Alligatorem, cztery utwory: Vulture, Vulture, Wild Roses, Wars oraz Soothsayer. Pierwszy z wymienionych kupił mnie w ciągu dziesięciu sekund. Jest beztroskim kawałkiem pachnącym wolnością, latem i uśmiechem; bijąca od niego pozytywna energia oczarowuje od razu. W Wild Roses najbardziej lubię wykorzystany kontrast – subtelne zwrotki i niezwykle żywiołowy refren. Jestem przekonana, że utwór ten wspaniale będzie wybrzmiewał na żywo. Wars trochę mnie zaskoczyło, przyznaję, ponieważ nie spodziewałam się takiego funkowego vibe’u na tej płycie. Nie dość, że się pojawił, to jeszcze zrobił to w najlepszy możliwy sposób, bo trudno się tej piosence oprzeć. Wieńczące album Soothsayer to definicja utworów, które zawsze wpasują się w mój gust – oparte na jednostajnym rytmie i wzbogacane różnorodnymi instrumentami. Rewelacyjna propozycja, która z pewnością długo nie opuści moich słuchawek. Muszę jeszcze zaznaczyć, że zrównoważone, romantyczne oblicze twórców – choć ogólnie za takowym nie przepadam – ujęło mnie między innymi w Stuck In Gravity, Under A Dome czy Waiting For The Snow.


W odpowiedzi na pytanie postawione we wstępie – warto było czekać cztery lata na Fever Dream. Wyraźnie słychać zakorzenienie w dotychczasowej twórczości Of Monsters And Men, niektóre kawałki dobrze pasowałoby do Beneath The Skin, niemniej jednocześnie słychać rozwój zespołu i chęć sięgania po nowe. Więcej na Fever Dream elektronicznych naleciałości, więcej eksperymentowania i próbowania różnych rozwiązań. Może i nie zawsze wyszło to bezbłędnie i powalająco, ale całokształt wypadł naprawdę dobrze. Co prawda najnowszego krążka Islandczyków do tegorocznych ulubieńców raczej nie zaliczę (przynajmniej jeśli chodzi o pierwszą dziesiątkę); nie zmienia to jednak faktu, że artyści nagrali porządny album w duchu rasowego indie.

★★★★★★★★☆☆
po-słuchaj: Soothsayer, Wild Roses, Wars, Vulture, Vulture

1 komentarz:

  1. Zatrzymałam się na Little Talks i nadal nie mogę ruszyć dalej z ich dyskografią :/

    Nowy wpis na www.the-rockferry.pl/

    OdpowiedzUsuń