piątek, 1 października 2021

W słuchawkach #45




Lana del Rey  National Anthem. Trochę wstyd się przyznać, ale jeżeli chodzi o Lanę del Rey to zatrzymałam się na jej drugiej płycie, czyli Ultraviolence. Ciągle obiecuję sobie, że wreszcie wezmę się za pozostałą dyskografię artystki, ale mimo to chętniej sięgam po jej pierwsze poczynania. I choć National Anthem nie jest moim ulubionym utworem Lany, to ostatnio często za mną chodzi. Uwielbiam połączenie elegancji i nonszalancji, które można tutaj usłyszeć. A na resztę albumów jeszcze przyjdzie czas.


Bluszcz  Odra. Mile zaskoczyła mnie wieść o nowej piosence grupy Bluszcz. Jak pewnie dobrze wiecie, mam do ich twórczości słabość, więc od razu przesłuchałam Odrę i cóż mogę powiedzieć  pokochałam ten utwór od pierwszych dźwięków. Niepodrabialny klimat nostalgii podscyony niespiesznym elektronicznym bitem wystarczył, by mnie zachwycić. Nie wspominając już o świetnym tekście i równie fantastycznym wokalu.


Lorde  Bravado. Moja opinia względem najnowszego albumu Lorde nie będzie odstawała od przeważających negatywnych zdań. Solar Power szybko mnie znudził i jeszcze szybciej wyleciał z mojej pamięci. Zamiast tego wróciłam do chyba najlepszego, a przynajmniej mojego ulubionego, kawałka Nowozelandki. Bravado wciąż zachwyca tajemniczością, mrokiem i niepowtarzalną atmosferą.


Męskie Granie Orkiestra 2020  Bananowy Song. Dwa wpisy temu wspominałam, jak bardzo spodobało mi się to wykonanie, gdy usłyszałam je na żywo. Cóż, Bananowy Song w wersji Orkiestry Męskiego Grania wkręcił się we mnie na tyle, że trudno się od niego uwolnić. Lubię luz, radość i niejaką nonszalancję płynące z tego utworu, ale najbardziej urzeka mnie zabawa, którą słychać w każdym dźwięku.


Happysad  Zanim pójdę. Przez długi czas uważałam, że zachwyty nad szlagierem grupy Happysad są przesadzone. Owszem, przyjemne to i chwytliwe, ale co poza tym? Okazało się, że Zanim pójdę ma w sobie jakiś niewytłumaczalny magnes, który po prostu każe wracać raz po raz. Jest to bardzo nośny numer z prostym tekstem, który błyskawicznie zapada w pamięć. Z każdym kolejnym odsłuchem zwyczajnie chce się śpiewać oraz bujać w rytm tego kawałka.


Maneskin  Beggin. Zdaje się, że szał na Maneskin trwa w najlepsze. Zupełnie się temu nie dziwię i, co więcej, sama do fanów grupy należę. Niedawno trafiłam na cover znanego kawałka Beggin i mimo że oryginał (zespół The Four Seasons, 1967) jest dla mnie niepokonany, to wersja włoskiej grupy także zasługuje na uwagę. Zwłaszcza początek, gdy wokalista popisuje się swoim zachrypniętym głosem, wywołuje u mnie ciarki.


Swiernalis  Blizny. Bardzo żałuję, że Swiernalis nie jest (jeszcze) znany na szerszą skalę. Za każdym razem, gdy wracam do płyty Psychiczny Fitness nie mogę wyjść z podziwu nad jej zawartością. Trudno wymienić najlepsze momenty tego krążka, ale nie będę ukrywać, że energetyczne, choć podszyte pewnym smutkiem Blizny każdorazowo mnie ruszają. Zarówno pod względem muzycznym, wokalnym, jak i lirycznym. Po prostu wow.

4 komentarze:

  1. Chyba nie słyszałem wcześniej o Swiernalis, ale "Blizny" są całkiem spoko. Natomiast całość wpisu wygrywa Maneskin ;) Lubię ich coraz bardziej i, mimo że do wielkich fanów Eurowizji nie należę, cieszę się, że pomogła im wypłynąć na szersze wody, bo mają w sobie coś naprawdę przyciągającego.

    Pozdrawiam i zapraszam na nowy wpis! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam ten kawałek Bluszcz i mam nadzieję, że to zapowiedź całej płyty. Idealnie oddaje to co zazwyczaj czuję, gdy lato dobiega końca.

    Nowy wpis na the-rockferry.pl

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam Happysad i Maneskin, reszty niestety nigdy wcześniej nie słyszałam :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Właśnie przesłuchałam maneskinowską wersję "Beggin'", ale chyba jestem zbyt przyzwyczajona do oryginału, aby się polubić z tą wersją. ;) Natomiast "Zanim pójdę" jest jedynym utworem Happysad, który kojarzę i też za dobrze mi się nie kojarzy. Za to uwielbiam "National Anthem" i lubię "Bravado", chociaż trochę o nim zapomniałam, więc dzięki za przypomnienie. ;)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń