Mrozu – Aura. Do pewnego momentu nie mogłam nazwać się fanką tego utworu. Miałam względem niego raczej neutralne odczucia. Niedawno się to zmieniło i doceniłam energię, ciepło i chwytliwość płynące z Aury. To sprawiło, że jeszcze bardziej nie mogę doczekać się nowej płyty Mroza. Tym bardziej, że ostatnio pojawił się nowy singiel – Złoto – który też mocno wpadł mi w ucho.
Aya RL – Nie zostawię. Niedawno musiałam napisać pracę zaliczeniową na studia i jej przedmiotem były dwie debiuntackie płyty – grup Aya RL i Republiki. Po dogłębnym zapoznaniu się z Czerwoną przytuliłam na dłużej kilka kompozycji, w tym rewelacyjnie rytmiczne Nie zostawię. Choć jest to numer całkiem dynamiczny, to jednak czai się tu jakaś niepewność, poczucie niepokoju i tajemnicy. I to najbardziej mnie tutaj zauroczyło.
Genesis – Land of Confusion. Przechodzę też ostatnio jakieś wyjątkowe zainteresowanie grupą Genesis. Muszę przyznać, że ze wszystkich kawałków, o których dzisiaj Wam opowiadam, to właśnie Land of Confusion chodziło ze mną najbardziej, najczęściej je nuciłam i najchętniej je odtwarzałam. Ma w sobie ten kawałek jakiś niewytłumaczalny, niezwykle silny magnes, który nie chce odpuścić. Ale to dobrze. Niech nie odpuszcza.
The Monkees – I'm A Believer. Zapewne większość osób kojarzy I'm A Believer z wykonaniem grupy Smash Mouth i z filmem Shrek (którego, swoją drogą, nadal jestem ogromną miłośniczką). Niedawno wpadłam na oryginał z 1966 roku i spodobał mi się znacznie bardziej niż powszechnie znany cover. Jest w nim słońce, zabawa, powiew lata i przede wszystkim szczerość. Niedoskonałość jakości tylko nadaje smaczku świetnej całości.
Pet Shop Boys – West End Girls. Klasyk. Jeden z moich ukochanych utworów ever. Wracam do niego co jakiś czas i właśnie nadszedł ten moment, gdy w zasadzie nie wypuszczam West End Girls z głośników. Tym razem naszła mnie taka refleksja, że muzyka lat osiemdziesiątych brzmiała znacznie bardziej futurystycznie niż obecnie. Czy to dobrze czy źle – nie mnie oceniać. Mnie tylko cieszyć się tym fantastycznym utworem.
Bryan Adams – Summer of '69. Kolejny throwback. Przebój Bryana Adamsa towarzyszy mi w zasadzie w każde lato. Bo niesamowicie w tym utworze czuć tę porę roku. Jest beztrosko, chociaż to solidny rockowy numer; jest radośnie, jest żywiołowo. Aż chce się wyruszyć w daleką samochodową podróż i śpiewać ten kawałek na całe gardło przy zachodzie słońca. Trzeba będzie w końcu taki scenariusz zrealizować.
Bat For Lashes – Vampires. A to piosenka, którą poznałam dzięki instastories Kasi Lins. Mroczne, ale eleganckie i zmysłowe dźwięki towarzyszyły artystce gdzieś w tle, a ja kilkukrotnie wracałam do tego krótkiego story, by nasłuchać się tych dźwięków. Całkiem łatwo udało mi się namierzyć wykonawczynię i pochłonęłam jej płytę Lost Girls od razu. I mimo że cała jest rewelacyjna, to Vampires wywołuje na mojej skórze największe ciarki.
Ja także uwielbiam "West End Girls" i stwierdzenie, że zaliczyłabym go do mojego top 5 z lat 80. nie byłoby wyolbrzymieniem. ;) Utwór kojarzy mi się z okresem jesienno-zimowym, więc ostatnio sięgam częściej po "Summer of '69". Nie znałam za to utworu Aya RL, bo trochę jestem na bakier z grupą, ale warto było się zapoznać.
OdpowiedzUsuńU mnie nowy wpis, zapraszam i pozdrawiam. :)
Taak "Vampires" jest świetne. Dawno nie słuchałam BFL, ale jej dwie ostatnie płyty wspominam bardzo ciepło.
OdpowiedzUsuńCoś zz tym Shrekiem jest - także Hallelujah Cohena wiele osób kojarzy z coveru z tego filmu :D
Nowy wpis na the-rockferry.pl
Tę ostatnią lubię ❤
OdpowiedzUsuń