środa, 25 lipca 2018

re-cenzja #32: PJ Harvey – To Bring You My Love (1995)

Znalezione obrazy dla zapytania pj harvey to bring you my love
Dotychczas nie było mi po drodze zarówno z PJ Harvey, jak i z samą muzyką lat 90.. O brytyjskiej artystce słyszałam co prawda wiele dobrego, niemniej nigdy nie ciągnęło mnie, by przekonać się o jej zdolnościach na własnej skórze. Jednak na wszystko przyjdzie czas, dlatego od kilku dni słucham jej trzeciej – pierwszej solowej – płyty, czyli To Bring You My Love. Już teraz przyznam, że nie jest to coś, czego się spodziewałam i przeżyłam kilka zaskoczeń podczas zapoznawania się z materiałem. Ale o tym może za chwilę.

Zwykle gdy chcę przesłuchać coś nowego robię też mały research, by dowiedzieć się czegoś więcej o samej płycie, o kulisach jej powstawania czy na temat jej odbioru. Z niemałym zdziwieniem odkryłam, że To Bring You My Love zostało zawarte w rankingu 500 najlepszych albumów wszech czasów magazynu Rolling Stone. Przyswojenie tej informacji przed przesłuchaniem płyty było niejakim błędem, ponieważ spodziewałam się czegoś wielkiego, czegoś, co powali mnie na łopatki. Tymczasem... cóż, mówiąc krótko, nie było czegoś takiego.


Na pierwszy ogień idzie nagranie tytułowe. Rozpoczyna się nieśpiesznie, ale wyraziście, by następnie utrzymać jednostajne tempo i surowe brzmienie. Głos PJ Harvey trochę mnie przeraża i trochę irytuje jednocześnie. Wydaje się nieautentyczny; tak jakby te niskie, rozdzierające wokale były na siłę. Wrażenie to utrzymuje się przez następne dwie piosenki – Meet Ze Monsta i Working For The Man, choć podczas tego ostatniego numeru moje wkurzenie spowodowane zabawami wokalnymi nieco maleje i z uwagą odrobinę śledzę groźny i elegancki zarazem rytm. Podoba mi się tak bardzo, że nawet pojawiające się znienacka pojękiwania nie drażnią mnie tak jak wcześniej. Przy lżejszym i mniej mrocznym C'mon Billy kiwam z zadowoleniem głową. PJ Harvey wreszcie śpiewa, a w jej głos wkradły się nawet nutki rozmarzenia, które w połączeniu z wysuwającą się naprzód gitarą akustyczną i schowanymi pod spodem skrzypcami brzmią naprawdę dobrze.

Takie mieszane uczucia towarzyszą mi przez całą płytę. Chwilami nie mogę znieść wokalu, innym razem natomiast słucham go z czystą przyjemnością. I, prawdę mówiąc, to właśnie on zakłóca mi odbiór tej płyty, jakkolwiek irracjonalnie to brzmi. Doceniam grę wokalną artystki – wszystkie te zabawy śpiewem, mruczeniem, szeptem i jękami pokazują, jak utalentowana PJ Harvey jest. W końcu mało kto potrafiłby najpierw brzmieć jak postać z horroru (To Bring You My Love), by następnie melodyjnie i lekko śpiewać (Send His Love To Me). Domyślam się, że właśnie gdyby nie ta różnorodność, jaką prezentuje nam wokalistka, płyta nie byłaby tak wyjątkowa; linie melodyczne są w każdym numerze bezbłędne, zgrabnie łączą różne instrumenty i tworzą intrygujący klimat, jednak wokal dopełnia całość. Chociaż ja tej całości nie kupuję.


Kupuję za to pojedyncze wykonania – takie jak Working For The Man, C'mon Billy, Down By The Water czy The Dancer. Co do całej płyty, jest ona bardzo specyficzna i nie do końca leży w mojej stylistyce. Podoba mi się muzyka, klimat, który jest naprawdę unikalny, ale nie znalazłam niczego, czym mogłabym się bezgranicznie zachwycić. Mam bardzo mieszane uczucia, ale po kilkukrotnym przesłuchaniu płyty przeważają te pozytywne wrażenia, choć negatywne też nieznośnie się ciągną.

☆☆☆☆
po-słuchaj: Working For The Man, C'mon Billy, Down By The Water, The Dancer


Za propozycję recenzji tej płyty bardzo dziękuję Bartkowi z bloga Bartosz Po Prostu :)

8 komentarzy:

  1. Pamiętam, jak pierwszy raz słuchałam tej płyty. Mało jest takich, które potrafią od pierwszego spotkania wbić mnie w ziemię. Ta była jedną z nich. Lubię każdy numer, choć chyba najbardziej "Teclo".

    Nowy wpis na https://the-rockferry.pl/

    OdpowiedzUsuń
  2. Byłem ciekaw jak sobie poradzisz, ale też przyznam, że "Boys For Pele" było nie lada wyzwaniem, a z "To Bring You My Love" fajnie sobie poradziłaś, no i doceniam te wielokrotne przesłuchania ;)

    Powiem tak. "To Bring You My Love" to jedna z moich płyt wszechczasów i wciąż doskonale pamiętam pierwsze przesłuchanie i cisnące się na usta pytanie: "To tak w ogóle można śpiewać?". No i właśnie chodzi o to, że tak, dokładnie, można :)

    Z twoich bestów wybieram "C'mon Billy". Słuchałem tej piosenki miliony razy.

    PS. Zauważyłaś schemat w ułożeniu piosenek na płycie?

    PS 2. Wielkie dzięki za podjęte wyzwanie! Doskonale się bawiłem słuchając "Romy", jak i czytając Twoje wrażenia z PJ Harvey :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Boys For Pele" też próbowałam udźwignąć, ale poległam na 3 lub 4 piosence. Ale czuję się zaintrygowana tą płytą, więc pewnie jeszcze będę próbować :)

      Hm, schematu nie zauważyłam. Na czym on polega?

      Ja też dziękuję! Trzeba będzie to kiedyś powtórzyć :D

      Usuń
    2. Jasne! Już nawet wiem, jakie będzie Twoje kolejne zadanie domowe ;) ;)

      Ze schematem było łatwiej, kiedy miałem tę płytę jeszcze na kasecie, bo strony A i B były równo rozdzielone. W każdym razie spróbuj piosenki 1 i 6, 2 i 7, 3 i 8, 4 i 9, 5 i 10. Są pewne podobieństwa :)

      Usuń
    3. PS. Nowy wpis, zapraszam :)

      Usuń
  3. W tamtym miesiącu ją sobie włączyłam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Z twórczością PJ jestem na bakier, ale "Down By The Water" mi się podoba, a w szczególności teledysk.
    U mnie nowy wpis, zapraszam i pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie znam żadnej jej płyty, ale słyszałam wiele pozytywnych opinii. "The dancer" brzmi ciekawie.

    Nowy post. Zapraszam
    http://scarlett95songs.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń