środa, 4 lipca 2018

re-cenzja #30: Arctic Monkeys – Tranquility Base Hotel & Casino (2018)

Znalezione obrazy dla zapytania tranquility base hotel & casino
Pięć lat. Właśnie tyle musieliśmy czekać, aż rewelacyjny album AM brytyjskiej grupy Arctic Monkeys doczeka się swojego następcy. Z wypiekami na twarzy oczekiwaliśmy na 11 maja, czyli na dzień, w którym mogliśmy wreszcie usłyszeć Tranquility Base Hotel & Casino – jedną z najbardziej wyczekiwanych płyt roku. Niektórym wystarczyły pierwsze minuty płyty, aby zrzedły im miny i poczuli rozczarowanie, żal i gorycz. Czy słusznie? To już kwestia indywidualna, niemniej ja jestem zdania, że wiadro pomyj wylane na Arctic Monkeys za ten album to gruba przesada. 

Rozumiem wszechobecne zdumienie – wszyscy spodziewali się AM 2.0, a muzycy zrobili nam psikusa i odeszli w zupełnie przeciwnym kierunku, przedstawiając coś, czego chyba nikt się nie spodziewał. Na próżno szukać tutaj mocnego, rockowego uderzenia, którym panowie przekonali nas do siebie; Tranquility Base Hotel & Casino to płyta elegancka, wyważona, bardzo klimatyczna i nieco filmowa (ale o tym ostatnim za chwilę). Te dźwięki kojarzą się właśnie z takim nienachalnym bogactwem i wykwintnością charakterystycznych dla drogich hoteli oraz kasyn. 



Już podczas pierwszego odsłuchu krążka stwierdziłam, że dobrze sprawdziłby się on jako soundtrack to jakiegoś kunsztownego, niegłupiego kryminału. Wokół Tranquility Base Hotel & Casino krąży aura niepokoju, wszystko zdaje się owiane tajemnicą (The World's First Ever Monster Truck Front Flip, Science Fiction), choć przez tę mgłę nieokreślonego napięcia (Golden Trunks, American Sports) przebijają elementy rozjaśniające mrok (The Ultracheese). Taka atmosfera przywodzi mi na myśl gustowne lata 30. i świat Wielkiego Gatsby'ego, w którym to trzeba pokazywać się na salonach. Całość jest bardzo twórcza i wyrafinowana; artyzm to słowo klucz w przypadku szóstego krążka grupy – najtrafniej go określa.

Jedyny problem, choć to i tak nieco zbyt wybujałe sformułowanie, jaki zauważam w tej płycie to jej, o dziwo, spójność. W moim przekonaniu jest aż za spójna. Do tej pory, po wielokrotnym odtwarzaniu płyty kompozycje zlewają się w jedno, trudno mi je rozróżnić i przyporządkować do tytułów. Kontrastują względem siebie jedynie drobnymi detalami, które też łatwo ominąć. Trochę brakuje tutaj różnorodności, choć to nie odejmuje płycie zbyt wiele. Ona broni się sama – swoją niekomercyjnością, wspomnianym artyzmem oraz niecodziennym nastrojem.



Czytałam sporo niepochlebnych – mówiąc bardzo delikatnie – opinii odnośnie do Tranquility Base Hotel & Casino. Ludzie nie przypuszczali, że twórczość The Last Shadow Puppets (poboczna działalność wokalisty Alexa Turnera) tak wpłynie na Arctic Monkeys i chyba te zawiedzione oczekiwania bolą fanów na tyle mocno, że nie przebierają w słowach, komentując płytę. Cóż. Przyglądam się sekcjom komentarzy na Facebooku i na YouTube z pewnym rozbawieniem. Ekipa Alexa Turnera poszła własną ścieżką, nie licząc się z oczekiwaniami innych, a ja przyklaskuję ich odwadze i świetnej płycie. Bo Tranquility Base Hotel & Casino to kawał porządnej, choć trudnej do jednoznacznego zakwalifikowania muzyki. Gdyby ten album nagrał ktoś inny, nie wzbudzałby on tylu emocji, a tak poznaliśmy prawdopodobnie najbardziej kontrowersyjny krążek roku. I równocześnie jeden z najlepszych.


po-słuchaj: The Ultracheese, Star Treatment, Golden Trunks, American Sports

4 komentarze:

  1. Hmmmmmmmmmm... Po tylu różnych recenzjach, puściłem sobie ten album ponownie. Chciałem coś napisać o tej spójności, na którą trochę "narzekałaś", ale już po wstępie utwory numer 2 i 3 zlały mi się w jedno. Ciężko to nazwać spójnością, raczej brakiem pomysłów.

    Żeby nie tylko marudzić, napiszę, że bardzo podoba mi się utwór tytułowy oraz "Four Out Of Five".

    Co do całości, mam jednak ten sam zarzut, jaki miałem od początku. Davida Bowiego już na tym świecie mieliśmy. Drugi, mnie osobiście, nie jest potrzebny.

    Z mojej własnej perspektywy, dwa utwory na jedenaście to za mało, żeby nazwać album wybitnym. Przebłysk czegoś fajnego tu jednak dostrzegam, ale reszta to dla mnie zwyczajne kalki.

    No to się rozpisałem ;)

    Pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam ten album, jak dla mnie coś pięknego!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Jest zdecydowanie inny niż cała ta aura, którą Alex budował wokół siebie latami, stąd trochę cały ten szok, ale z drugiej strony jesteśmy świadkami ogromnego kroku naprzód i czekam tylko na więcej ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Czy tylko ja uważam, że "AM" jest do bólu przereklamowane? Dla mnie to jeden utwór nagrany 12 razy... I właśnie on zraził mnie do Arctic Monkeys. Po album raczej nie sięgnę w najbliższym czasie.
    U mnie nowy wpis, zapraszam i pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń